Bardzo interesujący dokument, zawierający wspomnienia ludzi, którym przyszło oglądać schyłek niemieckiej dominacji w Gdańsku. Opowiadają Gdańszczanie, Polacy i Niemcy. Opowiadają to co pamiętają. Albo to co chcą pamiętać. Z opowieści tych wyłania się obraz miasta ominiętego przez okropności wojny, położonego w zasadzie poza zasięgiem alianckich bombardowań, miasta bezpiecznego, spokojnego, dobrze zorganizowanego, do którego docierają jedynie straszne wieści ze zbliżającego się czerwonym płomieniem frontu. Ta książka to cykl opowieści zwykłych ludzi, to ostatni rok istnienia tamtego Gdańska w oczach ludzi, którzy oglądali potem jego śmierć. Opowieści (z wyjątkiem tych o KL Stutthof) są spokojne, refleksyjne, pozbawione wielkich emocji. Wyłania się z nich obraz społeczeństwa pozbawionego prawa do własnego zdania na jakikolwiek temat, szczególnie zaś w kwestiach ważnych dla całych narodów. Społeczeństwa, które nie ma prawa myśleć i wcale tak bardzo za tym prawem nie tęskni, a brak tej tęsknoty tłumaczy sobie strachem przed represjami nazistów. Społeczeństwo to jest doskonale zorganizowane i trzymane w ryzach przez sieć partyjnych funkcjonariuszy od samego szczytu władzy po poszczególne klatki schodowe w domach. Ludzie zgadzają się na wyrzeczenia wojenne, wierzą w zwycięstwo, a potem uciekają... A w tle tej świetnie zorganizowanej maszyny są też inni, przyczajeni, ale gotowi do walki, trafiający za to do obozów koncentracyjnych, prześladowani, więzieni i rozstrzeliwani. Większość opowieści to wspomnienia dzieci i ich to właśnie oczami oglądamy Gdańsk obracający się jako trybik wojennej maszyny szalonego malarza. Dowiadujemy się o przedłużonych feriach, o lekcjach skróconych z powodu nalotów, o przyjemnych wakacjach organizowanych przez Hitlerjugend... Starsi, wówczas już nie dzieci, ale bardzo młodzi ludzie, wspominają przeboje kinowe i muzyczne tamtych lat, wycieczki na plażę... Obrazy sielskie i zabawne, przechowane w dziecinnej pamięci tych ludzi wychowywanych na żołnierzy Wehrmachtu i matki żołnierzy Wehrmachtu. A na te pogodne w przeważającej mierze historie, czarnym cieniem kładą się opowieści tych, co byli, widzieli, przeżyli i nie mogą zapomnieć słowa "Stutthof". Dziwne to miasto, ten Gdańsk roku 1944. W niczym nie podobne ani do Gdańska sprzed wieków, ani do tego obecnego. Byt zawieszony pomiędzy życiem a śmiercią, trwaniem i płomieniami, Niemcami i Polską, przeszłością i przyszłością. Książka ze wszechmiar warta przeczytania. Forma jej wydania - dwujęzyczny tekst - pozwala na wczucie się w te historie i porównanie tych samych słów wypowiadanych po polsku i po niemiecku. Dziwne to czasem wrażenie... Książkę zredagowali studenci i lektorzy germanistyki z materiału zebranego w trakcie rozmów z przedwojennymi mieszkańcami Gdańska i na podstawie ich wspomnień przesłanych drogą korespondencyjną. Materiał to ciekawy i niemała praca włożona w redakcję tej szczególnej publikacji. Szkoda tylko, że autorom książki nie udało się uniknąć śmiesznych błędów w rodzaju bezmyślnego cytowania nazwy "szkoła Petriego" ("Petrischule") z polskiego tłumaczenia Blaszanego bębenka, co germanistom nie uchodzi, albo własnej radosnej twórczości w rodzaju przetłumaczenia "Stadtgebiet 26" jako "wówczas dzielnica miasta nr 26", co świadczy już o nieznajomości topografii przedwojennego Gdańska. Ale te drobne usterki nie wpływają na wartość książki jako arcyciekawego, czasem zadziwiającego, czasem szokującego dokumentu.