Terminem 'obrazy prowincjonalno-gminne' wiele objąć można, przynajmniej na myśli mając malarstwo Jerzego Dudy Gracza. Wiadomo nam już wszakże, iż wywodził się on z prowincji, na prowincji mieszkał i tak naprawdę prowincję całe swe życie malował. Umiłowane swoje „zadupia” to jest środowiska mniejsze, drugorzędne, zacofaniem i własnymi obyczajami się znamionujące autor badał z wprzódy nabytą socyjologiczną wprawą. Niektóre elementa onych środowisk przerabialiśmy wcześniej, jako Hamletów polnych, pastisze Babiego lata, bohatery Motywów Polskich, autoportrety i wiele innych, o których napominać już nie będziem. Dały one początek kreacji prowincjonalnych chwatów miastowych następnie tych wiejskich, jako że właściwy cykl Obrazów prowincjonalno gminnych malarz rozpoczął około 1986 roku eksploatując temat, przez co najmniej dziesięć lat. Tłem dla wizji jest głównie uprzednio omawiany, pokraczny krajobraz polskiej wsi. Ta, osnuta mgłą pobożności kryje nie najzręczniej zresztą folklorystyczne pogańskie obyczaje i wierzenia. W wampierze, ślubne rusałki, zmory polne, południce i inne pokuśne zjawy w przewadze płci żeńskiej, zagadkowe, skryte, nierzadko po swojsku i mistycznemu zmysłowe. Nasza rodzima wieś polska będąca siedliskiem tych zjawisk z tegoż między innymi względu fascynowała autora. Równie żywą obecnością odznaczają się widma zmarłych, postacie samej Kostuchy, upadłych aniołów i innych motywów cmentarnych. Bardziej przyziemne wizerunki miejscowych przygłupów, ekshibicyjonistek, jaśnie pań, wiekowych babinek, czarnych dam, białych dam, łysawych i bosych chłopków-roztropków, staruśkich weteranów, bachusowych dziateczków i czego pominąć nie można - wszelkiej gospodarskiej fauny. Wygląda to jak kolejny powrót do dzieciństwa, którego obrazy były tak porównywalne do tych licznych prowincjonalnych, plenerowych. Natłok różnorakich postaci sfabularyzowanych w skomplikowanym wiejskim kondukcie żałobnym nad wciąż tym samym tematem przemijania. Mieszają się one tak, że często nie sposób rozeznać żywego od nieboszczyka czy widma. Obrazy wciąż są monochromatyczne kolorystycznie, lecz jakby żywsze, barwy zawężone do chłodnych i ciepłych z kontrastującymi akcentami. Częściej niż w poprzednich cyklach występują elementy lub przedmioty doklejone takie jak tkaniny, czaszki zwierzęce, sztuczne kwiaty, porcelanowe aniołki, plastikowe jabłuszka a nawet skrzypce. Przyjmować to można bardziej, jako swoisty żart autora niż uzupełnienie kompozycji, chociaż tę rolę także spełnia. Kolejny świat po cyklu Obrazów Jurajskich, który nie ma egzystencji w rzeczywistości a jedynie się nią karmi. Przytoczę słowa autora: „(...) Maluję rekonstrukcje tego, co przemija, odchodzi, rozpada się; byłe ulice, stare kościółki, resztki chałup, fragmenty pejzażu (...). Maluję świat umarły, świat niespełnionych marzeń, świat złożony ze strzępów pamięci, obrazów, starych fotografii, rozmów, tęsknoty, lęków, miłości, goryczy, złości i ciepła”. Elementy realu takie jak słupy telefoniczne, reklamy czy współczesna architektura są „bezduszne i brzydkie” jak powiedział malarz, a w tym pejzażu całkowicie zbędne. Plenery pod hasłem „odchodząca wieś polska” odbywające się w cytowanych po raz trzeci „zadupiach” polskich kresów były miejscami tworzenia cyklu. Owe wizje są uwiecznieniem polskiego dziedzictwa kulturowego, wiary i obyczajów. Na pierwszy rzut oka nie wykazują może wyższych wartości a ziomkowie - tej przybieranej od święta patetycznej postawy, lecz wizerunek codzienny szarych obywateli mówi o wiele więcej prawdy, może być równie interesujący i po polsku monumentalny.