Tom I 572str.
Tom II 408str.
Aleksander Brückner O literaturze rosyjskiej i naszym do niej stosunku dziś i lat temu trzystaSzkic literacki
Zawiązkiem szkicu niniejszego był odczyt, wygłoszony w lwowskim Związku naukowo-literackim 19 października 1905, wydrukowany z dopełnieniami i poprawkami w odcinku Słowa Polskiego, w listopadzie 1905. Wydaję go ponownie, rozszerzywszy go znaczniej i dodawszy całe nowe ustępy.
Berlin w listopadzie 1905.
A. Br.
1
„Wielokrotnie powtarzano niemiłą uwagę, że mylne pojęcia o dzisiejszym stanie Rosji utrzymują się dotąd między pisarzami obcymi, lecz jeszcze niemiłej wspomnieć, że te same mylne pojęcia utrzymują się dotąd w krajach, których mieszkańcy dla podobieństwa języka i obyczajów pierwotnych tyle mają sposobności poprawić stare lub nabyć nowe o Rosji wiadomości. Mimo tylu i tak silnych podniet nie zaprzyjaźniły się dotąd literatury rosyjska i polska. Bogactwa jednej pozostawały i pozostają nieznanymi dla drugiej i ta obojętność niemal zaciera ślady prawdziwego pokrewieństwa. Napróżno powstawali przeciw niej nieraz znakomici pisarze rosyjscy i polscy — dotąd nie było prawdziwej i jakiejby życzyć należało, wymiany płodów uczonych, chociaż te sztuczno przesadzane płody, znajdując tę samę ziemię i niebo, zawsze mogą się dobrze dać zaszczepić. Redakcja czasopisma, zamierzanego w Moskwie, wobec przyrzeczonej pomocy literatów rosyjskich i wobec łatwości dostawania dzieł i czasopism, pragnęłaby dawać wiadomości o znakomitych dziełach, drukowanych po rosyjsku i tym sposobem zwracać na nie uwagę czytelników polskich, przyczym mogłaby słuszną żywić nadzieję, że zjawienie się czasopisma polskiego w Moskwie zachęcałoby Rosjan do poznania literatury polskiej.”
2
Takichto, między innymi, argumentów używał kandydat i urzędnik dwunastej rangi, Adam Mickiewicz, gdy 25 października 1827 r. podawał do moskiewskiego komitetu cenzury prośbę o pozwolenie wydawania „Irydy, dziennika (właściwie: miesięcznika) literaturze i historyi poświęconego”. W Moskwie nic przeciw temu nie miano, odesłano rzecz do głównego komitetu petersburskiego, który zgłosił się do ministra oświaty; cenzura podlegała wtedy jeszcze ministerjum oświaty. Minister, admirał Szyszków, wielki patryota, sławofil i wróg francuszczyzny i nowej literatury, polecił „towarzyszowi” swemu, Błudowowi, rozpatrzenie sprawy.
3
Towarzysz ten nie tak dawno jeszcze otwartym był przeciwnikiem ministra, bronił nowej literatury, t. j. języka i pojęć przeciw zakusom spleśniałym języka cerkiewnego i pojęć przedpotopowych; był towarzyszem Żukowskiego, sekretarzując w „Arzamasie”, t. j. w gronie literackim parodjującym nielitościwie Szyszkowa i „Słowian”; Kasandra (u Arzamasców każdy nosił przezwisko osobne, np. od balad Szylerowych) — Błudow jeszcze po latach szczycił się, że był Arzamascem, nazywał synka swego Wadymem (z balad Żukowskiego), udawał zajęcie się literaturą. W istocie należał do owych nierzadkich wówczas Rosjan, co to rokując najświetniejsze nadzieje mimo to nad pięć lat przy literaturze, jako nierokującej jeszcze żadnych nadziei, nie zabezpieczającej żadnego powodzenia, nie wytrzymywali; rzucali ją i oddawali się karjerze urzędniczej, żegnając się po drodze z wszelkimi ideałami. I z Błudowym tak było, hrabią potym i przewodniczącym Rady Państwa, filarem i jedynym „liberałem” rządów Mikołajowskich. Miał on niegdyś dzieło historyczne Karamzyna dalej poprowadzić, — z czego ani stronicy nie napisał, napisał zato raport śledczy o dekabrystach, czego nigdy pisać nie należało — szydził Hercen.
4
Tento towarzysz ministra, rozpatrzywszy się w aktach ministerialnych co do przeszłości Mickiewicza (i Malewskiego, figurującego jako zastępca redaktora przyszłej Irydy), orzekł, że nie znając szczegółów śledztwa wileńskiego, ani stopnia winy obu petentów, niemogąc również osądzić, czy będą obaj jako żurnaliści „błahonadieżny”[1], zauważa tylko, że jeśli rząd uznał raz za stosowne, zakazać im żyć i służyć w Polsce, nie może ten sam rząd dla tych samych przyczyn dozwolić im działania na umysły w Polsce za pośrednictwem czasopisma. Minister powtórzył tę argumentację Błudowa i pozwolenia Mickiewicz nie dostał. A może i lepiej tak się stało, bo nic go już nie wiązało do Moskwy; nic nie przeszkadzało rozwinąć skrzydeł do lotu, na wyżyny, dokąd za nim podążyć już nie mógł wielki rywal i rówieśnik, ów druh z pod pomnika Piotra Wielkiego, Aleksander Puszkin.
5
W ciągu lat osiemdziesiąt, jakie od owej rezolucyi upłynęły, zmieniło się wszystko. Uczucia jakiejś sympatji, węzła słowiańskiego, o czym jeszcze i Mickiewicz i Puszkin marzyli, wypadki lat następnych, roku 1831-go a jeszcze bardziej 1863 raz na zawsze zatarły. Te lata dopiero wyżłobiły przepaść, której dawniej nie było, która pochłonęła wszystkie mżonki o braterstwie, o wspólnocie i jedności słowiańskiej i napróżno starali się inni, uczeni jak Maciejowski, publicyści — beletryści jak Grabowski i kółko jego, poruszać strunę wzajemności słowiańskiej. U nas takie próby odgłosu znaleźć naturalnie nie mogły, ale i po stronie rosyjskiej przebrzmiały bez echa. Po dawnej obojętności, po nowszych wahaniach się, wątpliwościach, nastało ochłodzenie, które z czasem przerodziło się w istotną nienawiść, systematycznie wywoływaną i podtrzymywaną, głównie w publicystyce przez nie-świętej pamięci Katkowa i jego chrześniaka i następcę, wychrztę Gringmutha, przez najrozmaitszych „działaczy” aż do dni dzisiejszych.
6
Nawet poeci słowianofile przestali wylewać łzy — nie będę w to wchodził, czy szczere, czy krokodylowe, które jeszcze po r. 1831-ym wylewali, a wyrażają się o Polaku tylko z nienawiścią i wzgardą, jako o marnotrawnym synu, jako o wyrodku z plemienia słowiańskiego, co potargał wszelkie więzy rodzinne.
7
I stanęły przeciw sobie wrogo dwa społeczeństwa, dwie literatury. Co u nas o „Moskalach” pisano (gdyż tylko o literaturze rozprawiamy), począwszy od „Petersburga” i Dziadów (części trzeciej), aż do dzieł Bolesławity, Maskoffa, Zycha, Sclavusa i t. d., nie potrzebujemy chyba przypominać. Po stronie rosyjskiej były nienawiść, uprzedzenia, przesądy równie silne; nie mogły się im obronić nawet najcelniejsze umysły i mimowoli dopuszczali się nietaktownych wybryków, ukłóć szpilką, całkiem ubocznie, przypadkowo, pisarze i uczeni rosyjscy, spłacając dań społeczeństwu, z którego wyszli. I zdawało się, że nawet możliwość spokojnego traktowania rzeczy po jednej i po drugiej stronie chimerą tylko pozostanie na zawsze.