To jest bardzo dobry pomysł z tym wspominaniem lat 80. Obecne dzieciaki zaczęły jakiś czas temu interesować się tamtą epoką, no i przy okazji mody na kiczowate świecidełka, czy „noworomantyczne brzmienia” i dyskotekowe mózgotłuki, mogą wreszcie lepiej i głębiej poznać dekadę przełomu, bo przecież lata 80-te były w polskiej historii naprawdę wyjątkowe. Sytuacja polityczna, społeczna i ta cała bieda, która nas dopadła, musiały mieć wpływ na życie kulturalne, na to co działo się w naszych głowach, wreszcie- na muzykę młodego pokolenia. Będąc starym rock and rollowcem, wracam często do tamtych czasów. Ludzie, ćwierć wieku temu ja byłem zdrowym i jurnym młodzieńcem, napakowanym punkowymi rytmami, z którymi mogłem dzielić się na antenie radiowej Trójki z całą wkurzoną Polską. Doskonale pamiętam te pierwsze audycje robione z Maćkiem Góralskim z Kryzysu. Pamiętam te niesamowite grania w garażach i klubach, te szalone Jarociny, poznańskie Rock Areny, czy łódzkie Rockowiska. Cały czas mam w głowie pierwsze spotkania z Walkiem Dzedzejem, Ziemkiem Kosmowskim i jego Brakiem, Republiką, Lechem Janerką i Klaus Mittfochem, Kontrolą W. oraz z całą masą kapel, którym pomagałem, w miarę możliwości, zaistnieć medialnie. Gówno prawda, nigdy się na tym nie dorobiłem, w przeciwieństwie do moich sprytnych koleżków. Jak sobie teraz myślę, kasa nie miała wtedy dla mnie żadnego znaczenia. Wypełniałem jakąś misję, powiem więcej- czułem się wojownikiem, takim walczącym mecenasem sztuki. Do konspirowania nie nadawałem się. „Od zawsze” trzymałem się rock and rolla, a w tych cholernych czasach ta muzyka kojarzyła się najbardziej z rewolucją i walką z komuną. Dalej sobie siedzę i myślę, ależ to były fajne czasy te lata 80. Brzmi to paradoksalnie, bo przecież żyliśmy w zniewolonym kraju stanu wojennego. Ale, może to decydowało właśnie o naszej sile, witalności, przyjaźniach, miłościach, rozkwitających przy okazji koncertów, na festiwalach i innych rockowych spędach. Słuchając punka, nowej fali, czy metalu, w tłumie równie wkurwionych ziomów, czuliśmy się podnieceni, z adrenaliną ponad poziomy. Gitarowe riffy i ZOMO dookoła, To trzeba było przeżyć, żeby do końca poczuć i zrozumieć. Do tego dochodziły jeszcze wielogodzinne chlania, balangi i rozróby. A swoją drogą, jak to się działo, że totalne golasy zawsze znajdowały szmal na flaszkę, często z zagrychą i do tego przed legendarną godziną trzynastą. Mało tego, bo przecież trzeba było jeszcze wysupłać trochę grosza na bilety na koncert. Dziś zapewne trudno w to uwierzyć, ale na takie imprezki potrafiło zjechać się w jedno miejsce, bez reklamy i pomocy stacji radiowych i telewizyjnych nawet parę dziesiątek tysięcy młodych ludzi. Warto sobie uświadomić, że lata 80, to jedno państwowe radio i takaż telewizja, wcale nie rozpieszczające fanów rocka. A jednak to szło, samo szło, no może z niewielką pomocą grupki zapaleńców. Taka była potrzeba, autentyczna, nie napędzana sztucznie przez media. Kto uwierzy, że płyty schodziły wówczas w dziesiątkach i setkach tysięcy egzemplarzy przy raczkującym przemyśle fonograficznym? A takie są fakty, bo muzyka stanowiła ważną cząstkę naszego marnego żywota. Utożsamialiśmy się z nią, a im bardziej coś było dla nas nieosiągalnego, tym bardziej tego chcieliśmy. Ach, te wspaniałe lata 80. Cóż nam teraz pozostaje. Tylko wspominanie…